wtorek, 12 sierpnia 2014

O odchudzaniu i kolejnym wulkanie

Dziś wyjątkowo zacznę post od...ogłoszeń! Zgodnie z obietnicą podzielę post na dwie części - tak bardzo BACKPACKER - czyli kolejny etap mojej podróży, oraz - tak bardzo PINK - czyli trochę dziewczęco o urodzie i odchudzaniu :) Informuję Was również, że ruszył już mój kanał na youtube, a z nim pierwszy filmik o mojej przemianie (w tym również zdjęcia z różnych podróży). Zachęcam do subskrypcji :D!

https://www.youtube.com/channel/UCl0m5dZHLdCuASUA7-x4-tA


Podróżowanie z plecakiem skutecznie odzwyczaja od siedzenia w jednym miejscu. Kiedyś człowiek jeździł do Chorwacji lub nawet nad polskie morze, gdzie spędzał pełne dwa tygodnie wylegując się na plaży. Teraz wydaje mi się to nie do pomyślenia! Nie wierzę, jakim cudem się nie zanudziłam. Wszystko jest chyba kwestią przyzwyczajenia. U nas po dwóch nocach spędzonych w przygranicznym miasteczku nadszedł najwyższy czas na dalszą podróż.
Wszystko było z góry ustalone - autobus - dworzec w San Pedro Sula - taxi - nocleg w strzeżonej dzielnicy. Prawdę mówiąc wzajemnie się straszyliśmy, ale wyobraźni nie trzeba wiele po wpisaniu "San Pedro Sula crime" w google grafikę. Niestety, tego punktu nie można było ominąć, a nocny bus byłby jeszcze bardziej niebezpieczny. W taki oto sposób wzięliśmy plecaki na kolana, wcisnęliśmy się do autobusu i opuściliśmy Copan.
Pierwszym samochodem, który minął nas po przyjeździe do San Pedro Sula była...karetka i wtedy pomyślałam, że życie tam to dla mnie abstrakcja. Ludzie mówili, że w dużych miastach w Hondurasie trzeba zwyczajnie UMIEĆ żyć, pilnować własnego nosa i nie wchodzić na tereny często odwiedzane przez członków gangów. Istotnie patrząc zza szyb na ulicę nie widziałam więcej niepokojących rzeczy. Moim oczom nie umknęły również wielkie galerie handlowe do których chętnie bym zajrzała. Niestety, nie było takiej możliwości.
Z dworca praktycznie od razu odebrał nas taksówkarz. Jak się okazało mieliśmy nocować właśnie w jego domu (pokoje na piętrze przeznaczył dla gości). Dzielnica otoczona była wysokim murem, a przed bramą wjazdową stało dwóch mężczyzn z karabinami. Gdy weszliśmy do budynku na dworze było już całkiem ciemno. Po zjedzeni kolacji składającej się z dobrze znanego nam ryżu z fasolą praktycznie od razu poszliśmy spać. Nic dziwnego, podróż była długa i wyczerpująca.
Następnego dnia po śniadaniu (zaskoczę Was, że była to jajecznica z...fasolą?) taksówkarz zabrał nas na dworzec. Kupiliśmy bilety i wsiedliśmy do jednego z lokalnych busów.
Nie byliśmy jacyś wymęczeni, albo inaczej...starczało nam energii, aby wyruszyć w dalszą drogę. Pamiętam, że było strasznie gorąco. Dawaliśmy radę. Po kilku godzinach dojechaliśmy na granicę, gdzie przywitał nas przezabawny, rozpadający się bilbord - Nikaragua Wita! (jak sądzę). Po kontroli paszportowej przyszedł czas na kolejną przesiadkę...
W miasteczku Granada mieszczącym się przy wulkanie Masaya byliśmy już późnym wieczorem. Tutaj po raz pierwszy przyszło nam uporać się z problemem braku miejsc noclegowych. Chodziliśmy od hosteli do hoteli i z powrotem....nic.
W końcu, po bardzo długich poszukiwaniach wykupiliśmy nocleg w jednym z droższych (jak na nasz budżet) miejsc z nadzieją, że następnego ranka znajdziemy coś w bardziej przystępnej cenie. Tak też się stało. Znaleźliśmy ładny, niedrogi pokoik w hostelu z otwartą kuchnią do dyspozycji i hamakami. Dzień zamierzaliśmy poświęcić na zwiedzanie miasteczka i wejście na wulkan Masaya. Okazało się, że bilety na bus, który pod wiózłby nas pod sam szczyt zostały już wyprzedane. Trochę zrezygnowani ruszyliśmy pieszo, kiedy nagle przejechał pik-up...nie zastanawiając się zbyt długo machnęliśmy ręką i w ten oto sposób dojechaliśmy autostopem.
Wulkan wyglądał imponująco. Szkoda, że przez wielkie kłęby dymu nie można było zobaczyć w kraterze płynącej lawy (mamy do tego pecha!). Szlak na jeden z punktów widokowych również był zamknięty z powodu szkodliwych oparów siarki. Pomijając to wulkan Masaya uważam za miejsce, które zdecydowanie warto zobaczyć.












____________________________________________________

Teraz przejdźmy do części dotyczącej odchudzania. Bycie fit jest teraz bardzo na topie, powstają nowe strony i fanpage z motywacjami, wszyscy ćwiczą z Chodakowską i zaopatrują się w stroje sportowe, a do tego...cóż są wakacje, kto by nie chciał dobrze prezentować się w bikini? ;) Myślę, że są to główne powody dla których dostałam od Was tak wiele pytań dotyczących mojej przemiany. Stwierdziłam, że na początek odpowiem na 7 najczęściej zadawanych mi pytań, a w kolejnych postach pogłębię konkretne aspekty diety, ćwiczeń itp

Na początek - moje efekty:


Najczęściej zadawane pytania:

1. Ile czasu zajęło Ci odchudzanie?
Po porównaniu zdjęć z 2007 i 2014 trafiły się osoby myślące, że zrzucenie wagi zajęło mi...7 lat XD Nic bardziej mylnego! Porównałam fotografie na których widać największy kontrast. W rzeczywistości proces odchudzania podzieliłabym na dwa etapy:
PIERWSZY - trwał 1,5 roku - związany z całkowitym wyeliminowaniem słodyczy i fastfoodów
DRUGI - trwa od września 2013 - związany z wprowadzeniem regularnych ćwiczeń, wyeliminowaniem sera, białego pieczywa i panierowanego mięsa
Podsumowując dojście do obecnej wagi i formy zajęło mi około 2,5 roku

2. Jaka była moja najwyższa waga?
75 kg przy wzroście 167 cm

3. Jaka jest moja obecna waga?
Ok. 53 kg

4. Czy chodzę na siłownię?
Nie. Kiedyś chodziłam, ale bez pomocy trenera personalnego nie uzyskałam zadowalających efektów. Obecnie ćwiczę w domu.

5. Co i jak często ćwiczysz?
Ćwiczę 4-5 razy w tygodniu ok 40 min. Są to głównie różne programy Ewy Chodakowskiej czasem wzbogacane 10-minutówkami np. brzuszki Mel B.

6. Dlaczego byłaś otyłym dzieckiem?
Nie wiem, nie mam pojęcia, być może odpowiada za to genetyka. Jadłam słodycze, ale nie więcej niż szczupli rówieśnicy. Chyba należę do grupy pechowców mających skłonności do tycia.

7. Co przyniosło większe efekty - ćwiczenia czy dieta?
Zdecydowanie zmiana nawyków żywieniowych! Ćwiczeniami wyrabiam mięśnie, ale tłuszcz w największym stopniu spala się w kuchni ;)

P.S

Jeżeli macie więcej pytań piszcie na pinkbackpacker@wp.pl ! Z chęcią odpiszę prywatnie, albo na swoim blogu. W następnym poście możecie się wyczekujcie przykładowego jadłospisu prost z mojej kuchni :)

5 komentarzy:

  1. świetne widoki:)
    pozdrawiam ;)) woman-with-class.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Zazdroszczę widoków :)
    Pozdrawiam
    http://tendies.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. piękne widoki i przede wszystkim pięknie wyglądasz. :) przemiana całkiem niezła. :)
    i rewelacyjny sposób podróżowania, chociaż ja bym się tak bała, wolę mieć jednak coś więcej przygotowane, chociaż też zwykle nie usiedzę na miejscu dłużej niż dzień-dwa. ;)
    pozdrawiam.
    poprostumadusia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się (przynajmniej na tyle, na ile znam hiszpański), że na billboardzie jest, albo raczej było napisane "Bienvenidos a Nicaragua" czyli po prostu Witamy w Nikaragui ;)

    Gratuluję zmiany stylu życia, kiedyś widziałam zdjęcia Twojej Chii z przed metamorfozy i naprawdę zaimponowałaś mi samozaparciem!

    OdpowiedzUsuń