czwartek, 10 kwietnia 2014

Flores i Tikal

Na miejsce dojechaliśmy koło szóstej rano i wierzcie, lub nie, ale wcale nie byłam zmęczona! Przespałam praktycznie całą podróż, z autobusu wyszłam nowonarodzona! Wsiedliśmy do mniejszych, darmowych busików, które rozwoziły turystów do hoteli. My postanowiliśmy zatrzymać się w niedrogim hosteliku z dużym tarasem i widokiem na jezioro. Ten dzień planowaliśmy spędzić na wypoczynku i zwiedzaniu miasta. Po rozpakowaniu zjedliśmy lekkie śniadanie i wykupiliśmy wycieczkę na następny dzień do Tikal – ruin Majów położonych w dżungli.

Podobnie jak Antigua, Flores wrzało od kolorów! Żółte, niebieskie, zielone budynki...masę tego, ale w porównaniu do naszej szarej zabudowy wyglądało naprawdę optymistycznie. Tak, to dobre słowo. Ciekawe otoczenie potrafi poprawić humor. Wymieniliśmy pieniądze w przezabawnym, całym niebieskim banku (budową przypominającym salon z westernów), po czym poszliśmy przeglądać sklepy z pamiątkami. Niestety, asortyment i tym razem nas nie zachwycił. Kolorowe koraliki, drewniane figurki, naczynia z masy – to raczej nie mój styl. Mimo to rodzicom udało się za to znaleźć ręcznie malowany kalendarz majów (nie żeby nasz salon wyglądał już mało egzotycznie!)

Koło godziny czternastej zaczęliśmy rozglądać się za czymś do jedzenia. W końcu wybraliśmy dość przyjemną knajpkę, również położoną tuż obok jeziora. Byłam podekscytowana, ponieważ właśnie nadeszła pierwsza okazja do spróbowania lokalnej kuchni. Zamówiłam grillowanego kurczaka z ryżem, warzywami w zielonym sosie (chyba z avocado). Byłam zachwycona! Dosłownie pycha (a jak się później okazało, to jedno z lepszych dań jakie jadłam podczas całego wyjazdu...). Oczywiście nie przepuściłam też okazji do spróbowania prawdziwej pinacolady – cudo!




Ze spaceru wróciliśmy późnym wieczorem. Wzięłam prysznic i dosłownie padłam na łóżko. Najgorszy był fakt, że na dworze hulał straszny wiatr, przez co w pomieszczeniu zrobiło się zimno. Gdzieś tam pojawiły się nawet obawy, co do aktualności naszej wycieczki, ale na szczęście wahanie pogody było tylko chwilowe :) Mimo znacznie gorszych warunków, niż te, które panowały u Carlo spałam bardzo dobrze (paradoksalnie mimo wiatru było mniej chłodno). Wstaliśmy bardzo wcześnie, bo jakoś przed piątą, zjedliśmy śniadanie i wyszliśmy przed hostelik czekać na nas bus. Pojazd spóźnił się dobre pół godziny, co wprawiło nas w gigantyczny niepokój. Opracowywaliśmy już różne scenariusze i plany działania, na wypadek jakby nikt po nas nie przyjechał, ale na szczęście i tym razem nie były potrzebne.

Tradycyjnie w autobusie ucięłam sobie krótką drzemkę wsłuchując się w rozmowy tłumu turystów wypełniającego pojazd. Podobało mi się to, że ludzie szukali kontaktu. Co chwila padały pytania „hej, jak się masz?”, „skąd jesteś?”, „jak długo podróżujesz?” W końcu i mnie rozbudzono, ale nie żałuję. Lubię poznawać nowych ludzi. Rozmawiałam z kolegami z Niemiec i Holandii. Oni również podróżowali „z plecakiem”, tzn bez biura podróży. U nas w Polsce częściej uchodzi to za szaleństwo, ale młodzi ludzie z całego świata lubią taką formę zwiedzania.

Gdy wyszliśmy z autobusu było jeszcze ciemno. Przewodnik zrobił krótką przerwę. Kto chciał poszedł coś zjeść, lub skorzystać z toalety, po czym na powrót zebraliśmy się w umówionym miejscu. Do parku prowadziła błotnista ścieżka, a z każdym naszym krokiem słyszeliśmy coraz głośniejsze odgłosy dżungli. Wypatrzyliśmy dziką świnkę i skaczące po drzewach małpy, jednak były na tyle szybkie, że nie zdążyliśmy ich sfotografować. Przed moim obiektywem nie uciekła jedynie bardzo leniwa, zielona jaszczurka ;)

Pierwsza piramida była dość niska i nie wywarła na mnie spektakularnego wrażenia, mimo to nie przepuściłam okazji, aby wdrapać się na jej szczyt. Rozciągał się z niej widok na sporą część świątynnego kompleksu. Widziałam wierzchołki kolejnych budowli wyłaniające się zza gęstwiny soczyście zielonych drzew. Przyznam szczerze, że widok był naprawdę zachęcający. Wiedziałam, że na kolejnych polanach piramidy są znacznie wyższe, a co więcej można tam spotkać egzotyczne zwierzęta. Robiąc duże kroki (stopnie były bardzo wysokie) z powrotem zeszłam na dół i stanęłam tuż obok przewodnika. Kolejna zbiórka, a po chwili skierowaliśmy się w dalszą drogę. Ogarnęło mnie to wspaniałe uczucie dziecięcej ciekawości. Takie, w którym nie wiesz, co spotyka Cię za rogiem.








CDN

P.S

Coraz więcej osób pyta mnie o zamieszczone na facebooku metamorfozy :) Bardzo mnie to zmotywowało i w przyszłości zamierzam szczegółowo opisać na blogu etapy odchudzania, dietę, efekty ćwiczeń itp. Mam nadzieję, że będziecie zainteresowani! Póki co moje porady będą regularnie umieszczane tutaj:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=787413831276957&set=a.590460910972251.1073741826.590457437639265&type=1&theater

Zachęcam do odwiedzania :)

2 komentarze:

  1. piękne zdjęcia, i apetyczne jedzonko i napój;))
    pozdrawiam woman-with-class.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. MEKSYK ♥
    Zazdroszczę przygody, super!

    http://delavie-paula.blogspot.com ♥

    OdpowiedzUsuń